KULISY WYPRAWY

KOMU SAMOCHÓD, KOMU?
Jeśli poważna awaria, to nie opłaca się zabierać. Kluczyki są, może ktoś skorzysta? ;)



NA GAZIE
 Kończy się nam płynne paliwo. Od samego początku jechaliśmy na polskich butelkach. Kilka litrów już poszło i została tylko jedna butelka, 0.75 l, schowana na czarną godzinę. Gdyby to paliwo zużyło się wcześniej, zamierzaliśmy nabyć drogą kupna greckie butle, o gwincie zgoła innym niż przy naszych. Teraz już nie opłaca się nam ten wydatek w wysokości 50 eurasów, zwłaszcza że mamy coś na „czarną godzinę”, a Zdzisiek przyjedzie z butlą.
Nie, nie, wszystko się zgadza…Przyjedzie oczywiście przede wszystkim z Beatą!
I żeby mi tu nie było dziwnych domysłów, proszę Szanownych Czytelników!
Chodzi oczywiście o propan – butan!

DŻEM  BOGUSIA
 Trzeba mieć szczęście, aby w Grecji kupić dobry twarożek czy biały ser, który nie jest słoną fetą. Jogurtów sto rodzajów, to i owszem, ale twarogów brak. Na dodatek jakieś bezsmakowe są…Ale co począć, gdy bez białego sera nie da się funkcjonować? Kupuje się, jaki jest. Byle był biały. Coś jednak trzeba do niego dodać, aby smak był „bliżej określony”.
- Posolić ci twaróg? Popieprzyć?
-Gdybym chciała słony, kupiłabym fetę. Zjem z dżemem.
- Ja nie rozumiem, jak możesz jeść twaróg z dżemem. Z solą, pieprzem, to owszem, ale z dżemem??
- Skąd to zdziwienie? W domu też często smaruję twaróg czymś słodkim – dżemem, powidłami, miodem, nutellą…
- Dobra, zrobię, jak chcesz, tylko nie wymieniaj tyle tych słodkich smarowideł, bo mi robi się niedobrze…Gdzie ten dżem, bo w lodówce nie ma?
- Jest w bakiście żywnościowej. Weź nowy słoiczek.
- Nie ma w bakiście żadnego dżemu! Zresztą prawie nic już nie ma w zapasach, tylko jakaś puszka z kiszoną kapustą…
- Przecież nie będę jadła na śniadanie kanapki z serem i kiszoną kapustą! Dżemu szukaj!
- Mówię, że nie ma.
- Nie ma? Czy już wszystkie dwanaście pożarłam? Aroniowy, jabłkowy, wieloowocowy, powidła śliwkowe…? No dobra, skoro nie ma, to posól. Za mało Boguś sprezentował mi tych słoiczków. Zresztą gdyby były niesmaczne, to ostałyby się do dziś…
Dzięki, Bogdan, raz jeszcze. Twoje dżemy ratowały mi smak białego greckiego sera.

BUTELKI Z WODĄ
Chodząc po miasteczku Skopelos zauważyliśmy na progach wielu domostw plastikowe butelki z wodą. 


Czasem było ich dużo, czasem dwie - trzy. Nie mamy pojęcia, w jakim celu się je tu stawia. 

"TUTAJ BARY SĄ CZYNNE CAŁY DZIEŃ I CAŁĄ NOC..."

KOT ŻEGLARZ
Mieszka sobie na łódce z państwem, łazi po bomie i bimini, dziś nawet wskoczył na chwilę do nas…Towarzyski kot.


JUUUUUŻŻŻ...KORMORANY...
Swojsko – mazurski widok kormoranów nie jest rzadkością na Sporadach. W Zatoce Panormos mieszka sobie kormoran biały.

Nie mam pojęcia, czy to jakiś gatunek tu żyjący, ale chyba nie – to być może samotny odmieniec, bo kormorany lubią przecież życie stadne. Może białe pióra były powodem odrzucenia przez grupę? Widać kormorany też tępią indywidualistów. 

GŁUPAWKA  II (Jak tu żyć bez polityki, no jak?)
Helikopterki? :) Blackhawki?
Będą helikopterki, będą, Misiu :)
A może nawet nie będzie...się zobaczy...50 będzie, no mówię przecież :)
Już mówiłem, że będą jeszcze w tym roku, czyli do końca grudnia zakupimy dwa.
Dwa będę, powtarzam jeszcze raz, że do końca lutego. Co pan taki natarczywy? Z każdej minuty będzie mnie pan rozliczał? Zatem powtarzam, że z Ukrainą zbudujemy nasz własny, nowoczesny śmigłowiec środkowoeuropejski. Ukraina o tym nie wie i nie potwierdza? Nie szkodzi, może jeszcze nie wiedzą...Bo to wasza wina, panowie dziennikarze. Wasza, zwłaszcza tefałenu 24. Powtarzam państwu, że zakupiliśmy dwa śmigłowce wielozadaniowe. Przylecą do nas jeszcze w grudniu. Luty mamy? No tak, proszę państwa, przecież mówię...że zbudujemy własny, wielozadaniowy, nowoczesny śmigłowiec.
Będziemy go montować w Świdniku i Łodzi. 
Nie 50, a 2. W lutym. 
Dwa nowiusieńkie blackhowki :) Kupimy taniej i szybciej od Australii 50 sztuk. Szturmowe będą, za dziesięć lat gotowe do obrony granic. Do remontu. Że jak? Miały być nowe? Nowych przecież na żyletki się nie przerabia, a oni nam je sprzedają, bo do przerobu na żyletki musieliby dopłacić. Będą miały także działanie odstraszająco – propagandowe. No i dodatkowy walor - muzealny.
Zapraszam państwa na kolejny odcinek serialu pod tytułem "Jak kupowałem śmigłowce". Tymczasem państwo raczą wybaczyć - premier czeka. Żegnam uprzejmie. 

FINAŁ MAŁŻEŃSKIEJ "ROZMOWY"
  Łazimy sobie po miasteczku… Jest późne popołudnie, zatem mieszkańcy są po sjeście i krzątają się po swoich obejściach. Starsi Grecy siedzą w kręgu i jak zwykle toczą ważne rozmowy. Żeglarze na tarasie tawerny czekają na swoje zimne napoje. Z jednego z ogródków wychodzi kobieta, a w jej kierunku kochający mąż wysyła prowokująco brzmiące „pożegnanie”. Kobieta odwraca się i jak z automatu „strzela” do małżonka tysiącami jazgotów. On znów jedno zdanie – ona dwadzieścia. Trwa to jakiś czas. Kobieta jest coraz bardziej głośna i jazgotliwa. Małżonków nie krępuje obecność sąsiadów i gości tawerny. On słowo z ogródka – ona sto z ulicy. Gdy zbliżyliśmy się do płotu zwaśnionych małżonków, zobaczyliśmy, ze kobieta zacisnąwszy pięści i z morderczym wyrazem twarzy wbiega do ogródka. „Zabije baba chłopa” – pomyślałam. Nagle rozdarł powietrze przeraźliwy krzyk kobiety, potem drugi, trzeci…i zapadła cisza. Zaglądamy, bo chyba ktoś tam potrzebuje pomocy. Leży kobieta na ziemi bez ruchu. Nie podnosi się dłuższą chwilę. Powstał ruch, ktoś przybiegł, ktoś krzyczy. Od stolika tawerny podnosi się jeden z żeglarzy i wbiega do ogródka. Chyba lekarz. Po chwili wychodzi uspokojony. Poszkodowana żyje!
Siedzący nieopodal starszy Grek w reakcji na nasz zdziwiony wzrok pokazuje palcem kręćka na czole i wyrzuca przed siebie pieść jak bokser w ataku.
Kto jest crazy – nie wiemy, ale wiemy, kto oberwał. 

GŁUPAWKA  (sprzed dni kilku)
W gaciach mikrofon, mikrofon w gaciach.
Cyrk polityczny to posła praca.
       Gdzie pan go włożył?!
       Nie pańska rzecz!
       Łap za mikrofon!
       Bierz łapy precz!
„WIELKA” podziwia z zaświatów ekscesy,
Zachwyca ją poseł wraży,
Dbający o swój – i jej interesy,
Więc uśmiech nie znika z twarzy. 

OBSERWACJE PORTOWE
 Ja rozumiem, że manewr może skipperowi nie wyjść. Może nie wyjść i druga próba, zdarza się niewprawnym… Zwłaszcza gdy nieco szkwali w porcie. Jednak wysyłanie na dziób do windy kotwicznej pani - idiotki, a do steru pana - ignoranta może przynieść niewesołe skutki. Cztery osoby nie dały sobie rady z ustawieniem jachtu, ponieważ jedna w zgrabnym kapelusiku przyciskała guzik windy wte i wewte w sposób całkowicie przypadkowy, druga przy kole myliła stronę lewą z prawą (co „na wsteczu” jeszcze się nasiliło), trzecia trzymała kłąb niesklarowanej liny cumowniczej i była gotowa tym kłębem rzucić na keję, a czwarta w ogóle nie była zainteresowana faktem cumowania.
  Gdyby nie wydawanie zdecydowanych komend przez Irka i pana przystaniowego oraz ich ciężka praca fizyczna przy cumach, które cudem dały się rozplątać, jacht 50 – stopowy stanąłby w poprzek, rozwaliłby własną rufę, a może i naszą burtę.
  Pół godziny później z drugiej naszej burty wpłynął kolejny jacht. Sternik – Grek z siwą kitką – zrobił perfekcyjne podejście, choć jego angielska załoga też była jakaś taka niemrawa. 

WRÓBLE II
Jak się przekonaliśmy, wróble gniazdo w bomie nie jest tu taką rzadkością. Kilka metrów od nas stoi niezwodowana jeszcze łódka, a z jej bomu dochodzą od samego rana wrzaski o żarcie. Wróblowa z wróblem uwijają się niemal przez cały dzień, aby sprostać żądaniom swojej czeladki.





 Dziś od rana powiedzieli sobie „dość tego!” i mobilizowali wyrośnięte już całkiem pisklęta do samodzielności. Po kolei ptaszki opuszczały bom, a potem jeszcze długo siedziały na pokładzie, wzlatywały coraz wyżej, aż wreszcie poleciały. 

TSIPOURO II
Kolejna wyprawa do Prevezy zaowocowała nabyciem drogą kupna 1 kilo tsipouro. Trzeba spróbować greckiego specyfiku, który jest po prostu tutejszym samogonem. W sklepie warzywnym alkohol został nalany do plastikowej butelki i zważony. Kilo ma pojemność jakieś 850 - 900 ml.
Degustacja alkoholu nastąpiła w doborowym towarzystwie. Zapach nie wróżył zbyt dobrze. Piotr doszukał się smaku winogron, zaś Beata stwierdziła, że czuje smak rodzynek. W każdym razie po jednym kieliszku nam wystarczyło. Jedno jest pewne – tsipouro należy kosztować  zimne i obficie popić wodą, a z pewnością każdy znajdzie w nim swój smak. 

WRÓBLE
Dlaczego żeglarz nie wypływa z portu? Powiem więcej: dlaczego nie woduje swojego jachtu? Odpowiedź, dla znających życie żeglarskie, wydaje się prosta: nie ma urlopu, ma awarię silnika (!!!), żona nie pozwala, kasa nie pozwala, choroba nie pozwala, … lub zaistniały inne tego typu przeszkody.
Otóż tym razem nie, Drodzy Czytelnicy. Tym razem przeszkodziły wróble!
Przed rejsem armator musi ustalić z Mariną Kleopatra datę wodowania jachtu. Wyskoczy z kalendarza robót, to po nim. Czekaj tatka latka, aż znajdą inny termin.
Beata i Piotr zjawili się w marinie trzy dni przed zaplanowanym wodowaniem, aby przygotować po zimie łódkę do rejsu. W czasie pierwszego przeglądu okazało się, że jacht ma nowych mieszkańców: para wróbli uwiła sobie gniazdko w bomie, na dodatek w tym gniazdku zniosła kilka jajeczek, z których wykluły się pisklęta. Trzeba byłoby upaść nisko, aby to gniazdo usunąć, tym bardziej, że w grę mogły wejść tylko narzędzia i czynności drastyczne. Żeglarze postanowili poczekać, aż wróbla rodzina opuści bom. Termin wodowania jachtu oczywiście przepadł. Pracownicy mariny, ujęci postawą armatorów, obiecali, że natychmiast po wylocie wróbli, bez względu na kalendarz robót, jacht będzie zwodowany.
Wróbla rodzina opuściła bom po dwóch tygodniach i jeszcze tego samego dnia łódka stanęła na wodzie.
Co pan na to, panie S?
Jak tam białowieskie jajeczka w gniazdach?

NIESPODZIANKA
Upał spowodował, że zmieniliśmy trochę godziny posiłków – rano śniadanie, potem owoce, a pod wieczór obiadokolacja. Nie miałam ochoty gotować, więc wieczorem poszliśmy coś zjeść „na mieście”. W tawernie długa lada z dzisiejszą ofertą kulinarną – kurczak w curry, mousaka, pastitsio, souvlaki mięsne i rybne oraz inne dania, których nazwy nie pomnę.
Ja wybrałam „kalamary tiganites” z frytkami, a Irek chciał niespodziankę. No i dostał. Pergaminowy tobołek z zawartością. 

Papier był przypalony – widać, że potrawę przygotowywano w prawdziwym piecu. W środku „lamb kleftiko” – jagnięcina zapieczona z warzywami. Mięciutka i pachnąca, pychota. 

KOMARY  II
Pytacie, czy w Grecji są komary. Są. Jednak jakieś inne… U nas taki komar lata sobie, lata, bzyczy długim „bzzzzzzzz…” nad potencjalnym żarełkiem. Zwykle widzisz, gdzie jest, możesz się zamachnąć i ubić krwiopijcę. Tu są inne komary. Mniejsze i wredniejsze. Nie widać tego czegoś, bo siedzi gdzieś w ukryciu – nagle podejmuje atak i z głośnym, jednorazowym „bz!” rzuca się na ciebie w wiadomym celu. Miejsce ugryzienia swędzi bardziej, ale krócej – i nie ma bąbla. Ot, takie te greckie komary.

TSIPOURO
Ouzo jest znane jako tradycyjny alkohol grecki, produkowany tylko w Grecji. Jest to specyfik przezroczysty, który przybiera mleczną barwę po dodaniu odrobiny wody lub kostek lodu. Ma smak anyżu. Jedni go lubią, inni odwracają się ze wstrętem. My lubimy, ale tylko w Grecji - przywiezione do domu stoi sobie w barku i czeka na amatora. 
Zamawiamy kiedyś w tawernie szklaneczkę ouzo.Nagle słyszymy kierowane do nas okrzyki starszego Greka:
- Nie ouzo! Nie! Cipuro! Cipuro jest lepsze. 
Spróbowaliśmy więc cipuro. No nie wiem...
Co to jest cipuro (pis. tsipouro)? Niektórzy mówią, że to wynalazek mnichów z Góry Athos. Produkuje się go z resztek, które pozostają po produkcji wina. Bimberek taki...Podobnie jak ouzo jest przezroczystą cieczą, którą również pije się z wodą lub kostkami lodu. Czasami dodają do niego anyżu i wtedy przypomina ouzo. Znawcy twierdzą, że anyż jest tu całkowicie zbędny i świadczy o tym, że komuś cipuro nie wyszło. Od starszego gościa w tawernie usłyszeliśmy jeszcze, że prawdziwy Grek pije tylko cipuro. 
Jesteśmy dziś sobie w sklepie warzywnym, kupujemy pomidory, brzoskwinie i melona. Truskawek brak - a właściwie są, takie "sztuczne", w korytkach. A u nas wysyp! Nagle co widzimy? Stoi metalowa bańka, taka, jak do mleka, a na niej napis: TSIPOURO. Cena 1 kilo (!!) 6 euro. Trzeba mieć swoją butelkę. Nie mieliśmy...
Może następnym razem?

PRZEKĄSKA
Zastanawiamy się, jak to działa… U Apostolisa zamówiliśmy piwo i kieliszek wina za cenę niższą niż w tawernach na bulwarze. Gospodarz przyniósł zamówione napoje i paragon kasowy, a za chwilę dwa talerzyki z pysznym jedzenia. Doskonale wiem, że w Grecji jest zwyczaj podawania do napojów małej przekąski. Zwykle jest ona niewielka i za darmo, chociaż bywa czasem wliczana do rachunku. Tutaj paragon dostaliśmy razem z napojami, a „przekąska” była niemal obiadem. Tak samo było przy drugim piwie, tak samo w stosunku do wszystkich klientów.

WSPOMNIENIA...
Po greckiej wojnie domowej Polska przyjęła kilkanaście tysięcy uchodźców, także wiele osieroconych dzieci. Wielu z nich wróciło do kraju, gdy nadarzyła się taka możliwość polityczna. Wielu także zostało…
Kilka razy podchodzili do naszej łódki starsi Grecy, którzy widząc rejestrację polską opowiadają: „Byłem w Polsce…znam Polskę…mam tam rodzinę…znam Gdańsk, Gdynię Sopot…piękny Gdańsk macie…byłem w Polsce jako dziecko”. Padło też: Eleni, Budka Suflera, Niemen. 

FETA
Gościnność i głęboki związek z rodziną i przyjaciółmi to cecha Greka. Pewnego dnia na Paxoi bogaty Anglik odwiedził tawernę Spirosa. Wyjątkowo smakowała mu feta w horiatiki (sałatka grecka), postanowił więc zabrać sporą jej ilość ze sobą.
-Daj wszystko, co masz – prosi Spirosa. Ten odmawia. Gość wyjmuje sto euro…dwieście…trzysta…czterysta…Grek wciąż przecząco kręci głową, wreszcie mówi:
-Nie nalegaj i schowaj swoje pieniądze, bo nic z tego nie będzie. Nie sprzedam ci całej mojej fety, choćbyś wyjął z kieszeni wszystkie swoje pieniądze.
- Dlaczego? Czyżbyś nie chciał zrobić dobrego interesu? – dziwi się Anglik.
- Co to dla mnie za interes, kiedy ja nie będę miał fety, gdy dziś wieczorem przyjdą do mojej tawerny moi przyjaciele? – odpowiada Spiros. 

KOMARY
- Co tak wali w burtę, słyszysz?
- Nie wiem, co… - odpowiadam wybudzona ze snu. – Nic nie słyszałam. Śpij i nie budź ludzi!
Nagle uświadamiam sobie, że to ja walę. Jeszcze chwilę wcześniej walczyłam z komarami przy pomocy bluzy z suwakiem. No i ten suwak miał prawo walić w burtę, bluza zresztą też, bo wściekłość na komary dodała mi sił. W tym momencie tuż nad czołem słyszę denerwujące bzyczenie, więc CIACH!! w komara, na oślep – i prosto w burtę.
- Słyszysz? Znów. Może to ty walisz??
– Jak to „walisz”? Wcale nie walę, tylko próbuję powybijać komarzyska. Pożarły mnie strasznie.
- Skąd ty wzięłaś komary? Może ci się śniły? Ale z takimi nie trzeba wałczyć, wystarczy odwrócić się na drugi bok i spać dalej.
Komary były na postoju poprzedniego dnia, bo staliśmy niedaleko obfitej zieleni. Widocznie przywiozłam je w dziobie pod jaskółkami, gdzie lubią skryć się, aby przypuścić atak wieczorem. Rano okazało się, że komary rzeczywiście mnie pożarły! Walczyłam całą noc i niewiele to dało - wstałam rano z licznymi znakami ich aktywności. Pół biedy, że na rękach i nogach – problem dotyczy twarzy. Nic to…dam radę…psychikę mam silną, takie komary to mogą mi akurat naskoczyć.


ŁAP, BO LECI! 
Bosak od lat stał sobie przy prawej wancie. U dołu wchodził do sznurkowego pierścienia, u góry połączony był z wantą przy pomocy szekli. Umocowanie bezpieczne dla bosaka i łatwe dla załoganta.

- Łap! Łap, bo leci!!

- Co leci?! – nad ranem niewiele jeszcze widać, zwłaszcza gdy leci „niewiadomoco”, a szczególnie bosak. Kto by pomyślał, że poleci właśnie on?

- Booooosaaaak ! Bosak za burtą! Zawracamy.

Akcja z podniesieniem pływającego po wodzie bosaka trwała krótko mimo wyraźnych kłód pod nogi, jakie rzucała dzielnym wyławiaczom fala morska. Jeden nawrót wprawdzie był nieudany o jakieś 30 cm, ale przy drugim Franciszek sprawnie podniósł bosak z wody. No!

Okazało się, że szekli też nie ma – rozkręciła się, szelma, na fali.

ŚWIDRAKI
Stoimy sobie wieczorem przy betonowym nabrzeżu. Spokojnie, cichutko w przyrodzie…

- Deszcz pada, słyszysz?

- Z dołu do góry? Odgłosy dobiegają spod kadłuba…

- Jakie „spod kadłuba?! Chyba wiatr powiał i sypnęło żwirem ze zbocza.

- Nie „sypnęło”, bo to odgłos trwający nieprzerwanie. Dobiega z dołu! Podnieś materac, wsadź głowę do balisty i się przekonasz.
- Rzeczywiście! To taki chrzęst…chrobotanie…pukanie w dno łódki. Co to?
- Jak to co? Świdraki! Takie robaki, które drążyły korytarze w dnie drewnianych statków i potrafiły zeżreć nawet cały żaglowiec.

- Ale nasza łódka jest plastikowa, a nie drewniana.

- Świdraki, na pewno świdraki…Może się dostosowały do nowych technologii?

Odpaliłam resztki Internetu, aby obejrzeć świdraki. Ohyda!

Rano odgłosów nie było. „Świdraki dostosowane” nawiedzały nas jeszcze kilka razy – zawsze wtedy, gdy staliśmy przy betonowym nabrzeżu, na którym żyły sobie krabiki, małże i jeżowce. Może to one? Choć podobno nasza antyporostówka zabiłaby je, gdyby tylko pomyślały o zbliżeniu się do kadłuba. 
 
EUROPA W TYDZIEŃ

Jeden wycieczkowiec, wielki jak mrówkowiec połączony z wieżowcem, stoi na nabrzeżu Kotoru, a turyści, którzy wylali się z kilku jego pokładów i setek pokoi, biegają po uliczkach i placykach za swoimi przewodnikami, którym plątanina uliczek i zaułków miasteczka spędza sen z powiek. Nie ma dnia, aby ktoś z grupy nie pobłądził. Biegając tak, oglądają pozostałości dziedzictwa tutejszych narodów. Potem, w czasie tak zwanym wolnym, biali, czarni, a zwłaszcza żółci turyści biegają nadal, tym razem w szale zakupów mniej lub bardziej kiczowatych pamiątek z Kotoru. Trzeba się śpieszyć, gdyż z wycieczkowca już od kilku minut dochodzą przywołujące gwizdy. Koniec! Europa czeka! Trzeba płynąć!

Wracają. Ustawia się długa kolejka, wąż taki, i tymczasowi mieszkańcy cruisera spokojnie wchodzą na trap.

Jak ich policzą? Skąd będzie wiadomo, czy wszyscy wrócili na pokłady? Czyżby wyposażono turystów w chipy?

W tym samym czasie drugi wycieczkowiec, podobnych rozmiarów tylko innej bandery, stoi w oczekiwaniu na zwolnienie kei i zacumowanie, a jego mieszkańcy niespokojnie przebierają nogami myśląc o tym, że już za jakąś godzinkę będą biegać w szale zakupów, wszak w Montenegro tanio.

Trzeba się śpieszyć.

Tempo, proszę państwa, tempo.

Europa czeka, a mamy tylko tydzień!

ILEŻ MOŻNA?
 
Rybna czy krewetkowa? Rybna. Albo nie – krewetkowa, bo jeszcze nie jadłem. Ja też nie, zwłaszcza kremu. A ja rybna. Są dwie rybne, którą? Obojętnie, byle rybna. A na drugie? Normalne mięso czy robale? Są smażone kalmary? Nie ma, tylko z grilla. To nie. W takim razie mięso. Ja też mięso, ale to…A ja panierowany ser z frytkami. I piwo, duże. Ja małe. A ja niestety tylko mineralna.

Ok…Ok…
 
Jeżeli komukolwiek wpadnie do głowy zamawianie w tej restauracji drugiego dania zanim zobaczy i zje zupę, to popełni błąd. Krewetkowa zupa – krem wypełniała sporą miskę, w zupie z kolei chciały pływać, ale w ścisku nie mogły różowiutkie krewetki, tak na oko z ćwierć kilo. Do tego ciepły chleb oraz miseczka dodatku do tego pieczywka – oliwy z ziołami, pietruszką, papryką oraz czosnkiem.

Wszystko razem py – cho – ta. Podobnie pyszna i bogata w mięso była zupa rybna.

Taka zupa kosztowała 3 euro.

Kelner czekał, aż zjemy – i dobił nas drugimi daniami. Wielkie były!



Ileż można?!

RODZINA DŹWIGNIĄ HANDLU

„Domači” wino, rakiję i oliwę można kupić w Chorwacji na małych stoiskach producentów, a także poprzez handel „obnośny”.

Chodzi po kei starszy jegomość.

- Dzień dobry, Polacy! Bardzo lubię Polaków, bo płynie we mnie polska krew. Moja mamusia przyjechała tu z Polski i była kucharką w domu wczasowym. Bardzo dobrze gotowała. Ja mam po niej te zdolności, dlatego robię najlepszą rakiję w okolicy. Już daję spróbować. Dobra? Tylko 70 kun za litr.

Kupiliśmy, no bo jak tu nie kupić od krajana.

Po południu ten sam Chorwat ponownie przyszedł na keję. Podchodzi do jachtu z niemiecką załogą i mówi:

- Guten Tag! Lubię Niemców, bo płynie we mnie niemiecka krew. Moja mutti przyjechała z Niemiec i była tu kucharką. Bardzo dobrze gotowała. Ja mam po niej te zdolności, dlatego robię najlepszą oliwę w okolicy…

Kupili od „krajana”.

Pod wieczór na kei pojawił się ten sam handlowiec. Obok nas stała załoga czeska.

- Dobry večer! Moja maminka…


 CO TU ROBISZ POLAKU?
Typowe podejście „południowca”:

- Co tu robisz, Polaku?

- Pracy szukam…kontaktów…

- Widzę, że kawę pijesz. Masz na kawę?

- Tak, mam.

- Jeść trzeba. Masz na jedzenie?

- No tak, mam…

- A na mieszkanie masz?

- Mam, wynajmuję niewielkie mieszkanie w Vodice.

- Masz na kawę, jedzenie, mieszkanie…To po co ci praca???

OSIOŁ

- Osioł!

- Kto?

- Nie „kto”, tylko „tam”. Podobny do naszego w Toruniu, tylko wyższy i uszy ma dłuższe. Chodź, zrobimy sobie z nim zdjęcie.

- Wszyscy sobie z nim robią zdjęcia. Dzień dobry! – w ten sposób poznaliśmy kolejnego Polaka w Chorwacji.


TOPOWE


Fachowy dyskurs wysokopokładowych elektryków prądu niskonapięciowego, naprawiających przedsiębiornie i zasięrzutnie światło topowe tudzież salingowe:

Włączam! Wyłączam! Włączam! Nic nie widzę, bo w słońcu nie widać. Widzę, dobrze jest, świeci. Ja nie widzę, chyba znów nie świeci. Świeci! Nie świeci! Świeci! Powinno być już dobrze, bo każdy przewód ma swoje gniazdo…Jeszcze raz, powiedz kiedy. Jest! Nie ma! Jest! Nie ma, k…a! Sprawdzę bezpieczniki, tylko znajdę inne okulary! Gdzie moje okulary? Tu powinny być, bo zawsze je tu kładę, zawsze! Na łódce wszystko musi mieć swoje stałe miejsce, bo inaczej niczego się nie znajdzie. Wciąż to powtarzam…od lat to mówię. O! Tu są! Ciekawe, kto je tu położył? (Krasnoludki, no bo kto!) Bezpiecznik salingowego dobry, ten drugi też. Włącz oba. Włączam. Prąd jest na salingu, nie ma na topowym. Włączone oba. Nie ma! No, k..wa! Co za &$@&*$@>&???? Saling świeci. No dobra. Zmienię bezpiecznik na topowym. Nie mogę wkręcić, k…a! Zrobione.

Włącz topowe. Ok, jest topowe! Włącz salingowe. Ok, jest salingowe!

Mamy to, składamy narzędzia…

Nie wiadomo, czy mamy. Wieczorem sprawdzimy, bo po prostu w słońcu nic nie widać.


WALERKA


Dzwoni Wiki.

- Co u was, babciu?

- Dzisiaj zimno, kochanie…Dziadek podgrzewa farelką.

- Jaką Walerkę dziadek podgrzewa? Skąd wy macie na łódce jakąś Walerkę? I dlaczego dziadek ją podgrzewa? Taka zimna jest?

- Farelkę! – próbuję wyjaśnić wnuczce.

- No właśnie mówię, że Walerkę. Mamo! Słyszałaś o jakiejś znajomej dziadków, Walerce? Dziadek ją właśnie podgrzewa…czy coś…

W słuchawce słyszę śmiech córki.

11 komentarzy:

  1. Ekipa elektrykow specjalistów rozbawiła mnie do łez! !
    No i widzę, że Krasnoludki nadal z Wami mieszkają ;)
    Całuję
    Mysza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciąg dalszy starań o sprawne działanie światła topowego - dziś. Rozmowa podobna, efekt również. Doszedł do tego wątek żarówki... ;)

      Usuń
  2. Dla Wiki za Walerkę daję szóstkę :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam Wasz blog... no czytam przecież a dopiero dzisiaj odkryłam,że jest taka fajoska zakładka jak ta :) No rewelacja ja osobiście proszę o więcej. Gorąco pozdrawiam Walerkę i wszystkie światełka
    Sylwia

    OdpowiedzUsuń
  4. Sylwia, tych historyjek i "głupawek" może być więcej, bo wciąż coś się dzieje :) Postaram się pisać. Dzięki, że się podobają.

    OdpowiedzUsuń
  5. Serdeczne pozdrowienia z Oberhausen:) Mile wspominam spotkanie na Skopelos:) Sciskam
    Jola z jachtu Natka i fajna sasiadka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jeszcze kiedyś staniemy burta w burtę? Na Skopelos...lub gdzie indziej... Pozdrawiamy serdecznie z Loutraki.

      Usuń
  6. Rozczuliły mnie wróbelki. Czyta się cudnie.Bozena

    OdpowiedzUsuń
  7. Podziwiam zamiłowanie do wypraw na głebokie wody. Łódź musi być odpowiednio przygotowana na takie wyprawy. Proszę o informację, jak radzą sobie Państwo z tym, by mieć prąd na łodzi? Pozyskujecie przez fotowoltaikę czy macie inne źródła zasilania?

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam, że reaguję na ten wpis dopiero teraz, ale nie zaglądałam na bloga. Tak, mamy baterie słoneczne i jeśli chodzi o prąd, jesteśmy samowystarczalni.

    OdpowiedzUsuń